OWK Patosfera / Finał

Nie raz i nie dwa pisałem, że nie znam się na muzyce. Pisałem też, że ciężko jest mi pokusić się o jakieś mądre opinie czy fachowe spostrzeżenia ze świata nut i dźwięków. Tak było choćby w wypadku płyty hiszpańskiego zespołu Brigada 1238 czy czechosłowac…czeskiego Orlika, które prezentowałem na tej stronie. 

Coś jednak we mnie pękło i tym razem pokuszę się o słów kilka. Są w życiu takie momenty, że nawet nader spokojny człowiek ma ochotę chwycić za broń i dokonać rewolucji lub chociaż pozbawić życia kilkunastu przypadkowych osób w zasięgu kilku najbliższych metrów. To właśnie jeden z takich momentów…

To prawdziwa ironia losu, ale winyl OWK Patosfera/Finał przesłuchałem łącznie cztery razy. To o jakieś pięć razy za dużo niż powinienem. Najpierw słuchałem przy prędkości 45 rpm. Potem, nie wierząc własnym uszom – przy 33 rpm. W końcu przy 78 rpm, a potem losowo zmieniając prędkości. Efekt zawsze był podobny. Resztki mojego mózgu nie były w stanie wychwycić w kakofonii dźwięków śladowych ilości muzyki. O zgrozo, z niewiarygodną wręcz łatwością moich uszu dochodziła warstwa liryczna. Widocznie była jeszcze prostsza niźli ja, prosty kmieć, bo wychwytywałem wszystko i rozumiałem również. O ile cokolwiek do rozumienia tam było.

Jest taka scena w serialu Alternatywy 4, kiedy to gospodarz domu Anioł rozmawia z profesorem Rozwadowskim. Przygotowują tekst na festiwal kabaretów samorządów mieszkańców w Polanicy. Anioł sugeruje, aby profesor napisał o tym…” że butelki wylatują przez okno, że… psy srają po korytarzach.”
Takie właśnie pierwsze skojarzenie nasunęły mi się po przesłuchaniu utworu “Patosfera”.  

Ja wiem, że BTM śpiewał o “sztajmie”, a Ramzes o “skoku na kiosk”, ale tamte utwory są jak stare wino. Wytrzymały próbę czasu i jakkolwiek nic nie umniejsza ich prymitywizmu to mają inny status gdyż stały się symbolami lat ’90 oraz wiązały się ze swojego rodzaju złotą dekadą tamtej subkultury. Dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi. Próba grania i śpiewania dzisiaj na tamto kopyto wygląda płasko i prymitywnie jak typowy polski film kostiumowy o Powstaniu Warszawskim.

Być może z mojego krążka winylowego ktoś zrobił sobie wcześniej podkładkę pod piwo, bo w kilku miejscach muzyka goni za melodią, żeby za chwilę melodia usiłowała znów wskoczyć na muzykę. Powiedzieć, że tam ktoś nie umie grać to jak nic nie powiedzieć. I to mówię ja, osoba, która w czwartej klasie szkoły podstawowej ledwo zaliczyła grę “Dzik jest dziki” przy użyciu cymbałek wyprodukowanych przez Częstochowską Fabrykę Artykułów Muzycznych.

W tej sprawie skontaktowałem się nawet z pewną polską specjalistką, jedyną posiadaczką meksykańskiego, czarnego jak heban gramofonu, która potwierdziła, że brzmi to po prostu chujowo.

Uczciwość wymaga przyznać, że z tandemu dżumy i cholery to utwór Patosfera wskazałbym jako ten gorszy.

Płyta OWK Patosfera/Finał to element szerszego problemu sceny. Sam nie wiem do końca co pcha muzyków dużego formatu do udziału w dodatkowych “projektach”. Czy to może zwykła próżność i chęć odnotowania w swoim życiorysie udziału w czymś więcej aniżeli jednej czy dwóch głównych kapelach? Wszak termin “projekt muzyczny” budzi zazwyczaj skojarzenia z kimś kto osiągnął już wszystko, a teraz niczym ciągle poszukujący natchnienia artysta rozgląda się za dodatkowymi doznaniami…

Można niestety też pokusić się o nieco bardziej spiskową teorię dziejów, że “projekty muzyczne”, tak często nacechowane bezideowym przesłaniem są wygodną ucieczką w okresie emerytalnym. Kontrast bowiem między tym o czym grał i śpiewał Olaf przypomina do złudzenia historię Adama z jego późniejszym tworem w postaci Contra Boys. 

Na koniec przyznam, że rozjeżdżanie walcem krytyki przyszło mi z wielkim trudem, bo mam wielki sentyment do twórczości pana Olafa, który wielki wkład w scenę muzyczną ma i poczesne miejsce na niej zajmować będzie. 

Ale Panie Olafie, kurwa, nie tędy droga…

A zupełnie poza protokołem to jest to kolejne zdjęcie na blogu z obiektywu 24mm 1.4. Czuję już, że przesadzam. Wszystko tym bym fotografował…